Sajgon - czyli Ho Chi Minh, jest ostatnim punktem naszej wspólnej podróży po Wietnamie. W Sajgonie mieszka moja znajoma An Nguyen. Umówieni jesteśmy, że jak tylko przyjadę i rozlokuję się w hotelu, wówczas napiszę sms-a i ustalimy czas, oraz miejsce ustalonego wcześniej spotkania. Tu w Sajgonie, hotelu już nie rezerwowałem z wyprzedzeniem. Pamiętam miejsce w centrum miasta, gdzie poprzednio nocowałem i było wszystko tak, jak trzeba - czyli czysto i przystępnie cenowo. Jeśli nawet tam miejsca dla nas nie będzie, to w tej samej dzielnicy jest tyle hoteli, że ze stuprocentową pewnością coś przytulnego dla nas znajdziemy.
Po dojechaniu na miejsce odnajduję znany mi już z hotel. A niech to...! Właśnie się zorientowałem, że zostawiłem w autobusie na siedzeniu moje ulubione okulary. Nie dość, że świetnie w nich wyglądałem (wiem, skromność to moja zaleta), to, były to naprawdę dobre okulary, bo poza filtrami UVA i UCB, jeszcze miały polaryzację. Na warunki ostrego słońca z odblaskami od wody, piachu itp - idealne. Kosztowały też nie mało. No ale trudno, teraz już nic nie zrobię przecież.
W hotelu rozglądam się uważnie. Nic się nie zmieniło, ta sama starsza właścicielka, te same ceny, ten sam wystrój. Starsza pani oczywiście mnie nie poznaje, nawet nie próbuje się przypominać. Mają tu tyle ludzi w ciągu roku, to niemożliwością by było, aby mnie zapamiętała. Po ustaleniu ceny za nocleg dostajemy klucze i rozlokowujemy się w swoich pokojach. Pierwsze co robię to oczywiście biorę prysznic. Po podróży czuję się spocony i potrzeba zmycia z siebie zmęczenia i kurzu jest silniejsza niż dopominający się jedzenia pusty żołądek. W Sajgonie jest znacznie cieplej niż było w Hanoi. Jesteśmy teraz aż dwa tysiące kilometrów na południe od stolicy i zaledwie tysiąc kilometrów od równika. W 1975 roku zaraz po zjednoczeniu państwa, miastu zmieniono nazwę, z Sajgonu na Ho Chi Minh. Zmiana była ku czci zmarłego przywódcy i właśnie jego imieniem nazwano byłą stolicę Południowego Wietnamu. Starsi Wietnamczycy przyzwyczajeni do tradycji nadal używają nazwy - Sajgon, młodzi natomiast, już nowej nazwy. W mieście na każdym kroku widać wpływy wieloletniej francuskiej kolonizacji. Począwszy od architektury, przez religię na kuchni i modzie kończąc. Poza francuskimi widoczne są także silne chińskie wpływy, co jest zresztą geograficznie i historycznie uzasadnione. W Sajgonie dominują chińskie świątynie, ale jest bardzo dużo kościołów - tak wielu nie widziałem w całym Wietnamie. To tu stoi replika katedry Notre Dame i to tu codziennie odbywają się katolickie msze. Na ulicach widać wiele wietnamskich kobiet ubranych po europejsku, noszą się bardziej elegancko niż na północy kraju i odkrywają więcej ciała. Częściej też widać krótkie spódniczki i kolorowe bluzki. Sajgon jest wielokulturowy, wielowyznaniowy i wielojęzyczny.
Odświeżeni po podróży, idziemy coś zjeść na mieście, potem obiecałem zabrać Agnieszkę i Piotra na zakupy w centrum miasta, na nocnym targu Ben Thanh. No tak, zbliża się wielkimi krokami koniec podróży po Wietnamie, a my nie mamy prawie żadnych pamiątek i zakupów. Targowisko znajduje się kilka przecznic od naszego hotelu, powolny spacer w jego kierunku zajmuje nam około piętnastu minut. Główne targowisko Ben Thanh - to czynne w ciągu dnia, jest w parterowym zadaszonym budynku. Jednak po zapadnięciu zmroku, część straganów przenosi się na okoliczną ulicę. Targowisko jest głównie dla przyjeżdżających do Sajgonu turystów. Słynie z tanich podróbek T-shirtów, spodni, zegarków. W zaszłym roku kupiłem tu, po kilkuminutowym targowaniu się podróbę Rolexa - za piętnaście dolarów. Wziąłem też kilka ładnych, kolorowych i dobrej jakości podkoszulków, po trzy dolary za sztukę. Na koszulkach widnieją napisy np. "Same, same but different", "Good morning Wietnam". Teraz mam fajną pamiątkę, oraz oryginalne koszulki, plus elegancki i szpanerski zegarek. Poza wspomnianymi rzeczami, można tu kupić też doskonałą wietnamską kawę, herbatę, naczynia, mnóstwo innych ciuchów, buty, pamiątki, płyty CD, DVD, tropikalne owoce, lokalne jedzenie, oraz wiele, wiele więcej. Na jednym ze straganów widziałem w sprzedaży żaby, krewetki, ryby i węże - na posiłek, oczywiście. Tu od razu muszę wspomnieć, że jeśli ktoś chciałby skosztować innych zwierząt na psa, kota czy małpę, to może mieć problem ze znalezieniem takiego miejsca w Sajgonie. Tak "wyrafinowane" danie można dostać znacznie łatwiej na prowincji, w mniej znanych miejscach, najlepiej pytając się lokalnej ludności. Na terenie targowiska Ben Thanh, można usiąść w jednym z licznych barów i zjeść smaczny i tani posiłek, degustując doskonałą Sajgońską kuchnię. Głównym składnikiem diety jest oczywiście ryż, następnie nudle, drób, wieprzowina, owoce morza, oraz przeróżne lokalne warzywa. Targowi kupcy są oczywiście bardzo natarczywi i na początku rozmowy windują ceny w górę, licząc, że naiwny turysta coś kupi. Dopiero potem obniżają stopniowo ceny targując się. Jeśli jednak naprawdę chce się kupić dobre towary, po naprawdę dobrych cenach, to trzeba się pofatygować na inny targ w Sajgonie, który znajduje się w Chińskiej dzielnicy...
Późnym wieczorem wracamy w okolice hotelu, wstępując jeszcze na "małe jasne". Okolica obfituje w tanie małe bary, które o tej porze oblegane są przez podróżujących obcokrajowców. Dzielnica, w której położony jest nasz hotel, należy do najbardziej popularnych wśród turystów z uwagi na dogodne rozlokowanie w mieście, dużą ilość tanich i dobrej jakości hoteli, hosteli itp, oraz właśnie bary, puby, czy dyskoteki. Tworzy się tu wieczorem dość swoisty klimat. Mieszanina kultur i narodowości sprawia, że każdy czuje się tutaj dobrze. Nie jest tu ważny kolor skóry, język, skąd jesteś i co robisz w życiu. Liczy się wspólna pasja podróży, otwartość, przyjaźń, komunikatywność, wspólna zabawa i wymiana podróżniczych doświadczeń. Miejsce to, bardzo mi przypomina inne, o podobnym charakterze. To miejsce to Khao San Road w Bangkoku.
Szukając wolnego stolika idziemy wzdłuż ulicy rozglądając się na lewo i prawo. W pewnym momencie zauważam siedzącą przy stoliku znaną nam już Hannę - Norweżkę poznaną w Hanoi. Okazuje się, że nie siedzi sama, ale ze Szwedkami, też już nam wcześniej znanymi. Z uśmiechem wymieniamy pozdrowienia i zamieniamy kilka zdań, życząc sobie wzajemnie szczęśliwej dalszej podróży. Hanna jest w trasie po świecie od ponad trzech lat i właśnie powoli wraca do domu, a Wietnam jest ostatnim odwiedzanym krajem.
Znajdujemy wreszcie miejsce, gdzie możemy usiąść i spokojnie odpocząć. Zamawiamy nasze ulubione lokalne napoje. Rozkoszując się zimnymi trunkami omawiamy plany na kolejny dzień.