17:00 - wylot z Madrytu, teoretycznie.
Stoimy już na pasie startowym, ale co to wcale sie nic nie dzieje, trwa to dłuższą chwilę. Podjeżdżają Barakudy -samochody gaśnicze i polewają nas pianą...! Coś jest nie tak, personel pokładowy biega jak kot z pełnym pęcherzem...
Coś wrzeszczą po hiszpańsku do siebie, ale nikt nie informuje nas co sie dzieje. Od gościa z fotelu za nami dowiaduje sie, że jest jakaś awaria samolotu i nie możemy wysiąść ze względów bezpieczeństwa. Większość ludzi jest mocno poddenerwowana. Wreszcie są jakieś informacje, kapitan informuje, że mamy awarię zaworu wlewu paliwa lotniczego, znaczy się spod zaworu leje sie nam paliwo. Samolot "przecieka"! Dlatego te Barakudy! polewanie nas pianą to czynności zapobiegawcze, tak na wszelki wypadek nas polewają jeśli by powstała iskra i spowodowała zapłon paliwa. Nie możemy też wysiąść z tego samego powodu. W środku samolotu jesteśmy bardziej bezpieczni niż na zewnątrz. Opary paliwa są toksyczne plus możliwość ich zapłonu, brrrrr...!
Po 3 godz. udaje się naprawić usterkę. Na wysiadkę decyduje się kilka osób, psychicznie nie wytrzymali, reszta pasażerów myśli bardziej racjonalnie i decyduje sie na dalszy lot. Startujemy i generalnie wszystko jet ok! "Pietra" jednak troszkę miałem, przyznaję... Sprawdzam majtki, wszystko ok i sucho, czyli mogę lecieć dalej...